wtorek, 26 sierpnia 2014

Uć a.k.a Boat City

Wakacje zmierzają ku końcowi, a mój urlop póki co składał się z jednego dnia spędzonego w
Łodzi. Nigdy tam nie byłam, a mieszkam w sumie o rzut beretem...
Był to jedyny dzień z całego tygodnia, w którym lało i piździło jak opętane (mogłam się tego spodziewać). Przez trzy godziny udawałam twardziela, ale w końcu porzuciłam zwiedzanie unikalnej architektury poprzemysłowej i schowałam się w palmiarni. Oczywiście, trafiłam na moment, w którym wtarabaniła się tam wycieczka orangutanów... tfu, dzieci w wieku 6-10 lat. Kto i w którym momencie wpadł na pomysł, że dzieciarnia w tym wieku będzie zainteresowana araukariami i epifitami - nie mam pojęcia. Zainteresowane były głównie generowaniem hałasu, straszeniem rybek i ściganiem się po alejkach. Zastanawiałam się, czy któryś wyrżnie się w kaktusiarni, ale te małe bestie są całkiem zwinne.
Gdy wynurzyłam się z palmiarni, pogoda się poprawiła i mogłam odbębnić obowiązkowy punkt programu, czyli spacer Piotrkowską. Żałuję, że miałam za mało czasu, by zagłębiać się w każdą boczną uliczkę, która wyglądała interesująco. Przyznam też, że Manufaktura zrobiła na mnie wrażenie, a nie sądziłam, że jakiemuś centrum handlowemu się to uda. Mają rozmach ci łodzianie.
Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze jeden taki wyskok sobie zorganizować, może w jakiś ciepły, październikowy dzień.
A teraz dużo kiepskich zdjęć, tadam:


Ruiny dawnych fabryk mnie totalnie zauroczyły.

Duży plus za możliwość robienia zdjęć - palmiarnia w Gliwicach krzyczała za to dodatkową kasę :P

Trafiłam akurat na tymczasową wystawę motyli.

Uwaga, zły sum ;)
Samowyzwalacz fuck yeah.



środa, 20 sierpnia 2014

Peryferia

Piekło niech pochłonie PKP i wszystkie ich spółki. Zaplanowałam na dzisiaj wycieczkę, wstałam przed 4 rano, żeby zdążyć na przesiadkę w Warszawie i - za przeproszeniem szanownych państwa - kupa. Mój pociąg w ogóle nie przyjechał, następny był spóźniony, żeby przesiadka doszła do skutku, musiałabym zagiąć czasoprzestrzeń. No cóż. Kiedy sobie myślę, że moje życie to bajzel, przypominam sobie, co dzieje się na kolejach. Od razu mi lepiej, bo wiem, że istnieje coś zorganizowanego gorzej niż ja.

Wczoraj za to przy okazji załatwiania spraw w stolycy włączył mi się tryb szwendaczki i wybrałam się na przechadzkę po peryferiach. Niestety miałam ze sobą aparat, więc wszystko zostało udokumentowane.






 I Tymbark uległ modzie na powrót do przeszłości. Smakuje imho tak sobie, choć wygląda ładnie.
 Cykoria podróżnik - uwielbiam tę nazwę.

Mało brakowało, a te chmury zafundowałyby mi dodatkowy prysznic.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Chlor

Siedzę przy otwartych na oścież drzwiach na balkon i mam świetny widok na parę gawronów uprawiających połączenie zapasów, berka i akrobatyki. I to wszystko w powietrzu, z okazjonalnym zahaczeniem o gałąź. Drą się przy tym wniebogłosy. Ciekawe, o co im poszło. Ja w obecnych warunkach klimatycznych nie miałabym siły o nic się tak kłócić, machnęłabym ręką (albo i nie, ruch generuje ciepło) i zgodziła się na wszystko. Im wyższa temperatura, tym mniej konfliktowa jestem. I mniej ruchliwa. I mniej żywa. Rozważam tymczasowe zamieszkanie na pływalni miejskiej. Wprawdzie cała prześmierdnę chlorem, ale to niewielka cena za cały basen chłodnej wody.

 A jakoś parę dni temu było na tyle chłodnawo, że mogłam postraszyć w lesie ubrana w czarne łachy. W lumpie wygrzebane. Kolczyki sobie zrobiłam, z filcu (wydartego z podkładki kupionej w Pepco) i jakichś koralików, które akurat się walały w okolicy. I tak, moja twarz jest strasznie niewyjściowa.