piątek, 31 lipca 2015

Pijane zombie

Tak mi się ułożyło, że musiałam spędzić w pracy trzy noce pod rząd. Dziwne uczucie - dawno już nie zarwałam nocy. W końcu starość nie radość, już nie mam siły na całonocne maratony filmowe albo eksplorowanie internetu od zmierzchu do świtu (albo imprezy, ale tych to akurat nigdy za dużo nie uskuteczniałam, za aspołeczna jestem). Czuję się trochę jak pijane zombie i tak pewnie też wyglądam.



Szkoda, ze sukienka ma taką długość ni w pięć, ni w dziesięć, ale wzór tak mi się spodobał, że kupiłam i noszę.


wtorek, 21 lipca 2015

Róż i róże

Zbliżają się moje imieniny, w związku z czym postanowiłam przełamać moją aspołeczność i zaprosić znajomych na małą celebrację. Zrobiłam już zakupy i nawet ułożyłam menu (woda z kranu i słone paluszki), została część budząca, delikatnie mówiąc, najmniej entuzjazmu - sprzątanie mieszkania. Może po prostu wypchnę klamoty na balkon i zaciągnę zasłony?  #chujowapanidomu




Nie spodziewałam się, że założę kiedyś taką ilość koloru różowego na siebie, a tu proszę. Spódnica była taka leciutka, zwiewna i idealnie w moim rozmiarze, że szkoda mi było zostawić ją w lumpeksie. Myślałam, że uda się ją przefarbować, ale okazała się zrobiona z materiału nie nadającego się do takich zabiegów. No więc została tak, jak ją znalazłam. Różowa. Chociaż może to bardziej przydymiony róż/łososiowy? Nie cierpię łososia, więc niech już po prostu zostanie różowy.



Parkowa fontanna jest dookoła obsadzona różami. Różowe też są, ale zrobiłam zdjęcie takim zwykłym, czerwonym, żeby nie było za dużo tego dobrego.



środa, 15 lipca 2015

Filmożerca #2

Pogoda zrobiła się ostatnio mokra i deszczowa, mam więc pretekst, by spędzać wolny czas w domu, przyssana do ekranu telewizora/laptopa. Spośród dzieł kinematografii jakie pochłonęłam, wybrałam trzy komedie, którymi chciałabym się podzielić ku uciesze gawiedzi.


Wpływ księżyca (Moonstruck), 1987 - jeśli istnieją komedie romantyczne z klasą, to tę można tak

określić. Urocza historyjka z Cher i Nicolasem Cage'em w rolach głównych (Cher zresztą dostała za to Oscara). Główna bohaterka niedługo przed swoim ślubem poznaje brata przyszłego męża, co mocno komplikuje jej plany - i całe życie. Jak widać, nie jest to nic oryginalnego, ale film jest nakręcony z takim staromodnym, niewymuszonym wdziękiem i jest świetnym poprawiaczem humoru. Coś, co można obejrzeć na babskim wieczorze, przy butelce wina (albo kilku ;)).

We are here to ruin ourselves and to break our hearts and love the wrong people and die.









Lapońska odyseja (Napapiirin sankarit), 2010 - rzecz nieco egzotyczna, bo ile fińskich komedii widzieliście w życiu? Ale na dalekiej północy też potrafią się bawić. Główny bohater filmu pędzi spokojny żywot nieroba i ofiary życiowej. Splot wydarzeń sprawia, ze sprawą życia i śmierci staje się dla niego... zdobycie dekodera cyfrowego. Zbiera więc kumpli i wyrusza w epicką podróż pełną przygód, włączając w to strzelaniny i rosyjską mafię. Polecam oczywiście oglądanie z napisami, język fiński w tle to ciekawe przeżycie dla ucha przyzwyczajonego do angielszczyzny.











Pukając do nieba bram (Knockin' on Heaven's Door), 1997 - ze względu na stereotypy dotyczące niemieckiego poczucia humoru można być nieco uprzedzonym do germańskich komedii, ale zaświadczam, że w tym przypadku zupełnie niepotrzebnie. Zaczyna się niezbyt zabawnie - dwóch gości o skrajnie różnych osobowościach dowiaduje się, że są śmiertelnie chorzy i niewiele czasu im pozostało na tym łez padole. Postanawiają dać dyla ze szpitala, niestety - kradzionym autem, w którym jest coś, co bardzo niebezpieczni ludzie chcą odzyskać. Film zapewnia sporo humoru, akcji, fajną chemię między bohaterami, a i łezka w oku miejscami też się zakręci. Zachętą dla pań może być też Til Schweiger w jednej z głównych ról ;P

czwartek, 9 lipca 2015

Jak nie urok, to...

"(...)wydarzenia to tchórze. Nie lubią występować pojedynczo, lecz zbierają się w stada i atakują wszystkie naraz."
Neil Gaiman

Dawno już nie czytuję Gaimana, ale ten cytat zapadł mi w pamięć i co jakiś czas staje się bardzo adekwatny do sytuacji. Tak jak teraz, gdy na łeb pozwalały mi się różne rzeczy - i wszystkie nieprzyjemne. Zamieszanie w pracy, niewypłacenie pensji na czas, bezpodstawne oskarżenie w drugiej pracy... Jakby tego było mało, po raz pierwszy spróbowałam wegańskiej tarty warzywnej - i się nią zatrułam. Mięsożercy - weganie 1:0. *


*Stwierdzenie ma charakter czysto żartobliwy - wiem, że nie wszystko, co wegańskie jest trujące :P

Wybrałam się ostatnio nad zalew w pobliskiej miejscowości, w taki gorąc zawsze mnie ciągnie gdzieś nad wodę.



 Kawałek od zalewu jest sympatyczna, zacieniona altanka. Niestety, ludność nie może się powstrzymać od przyozdabiania jej różnymi złotymi myślami i bohomazami, co zmniejsza jej atrakcyjność.



Naszyjnik w kształcie łapacza snów znalazłam kiedyś w lumpeksie, kolczyki ukręciłam sobie samodzielnie.






Wracając, natknęłam się na taki uroczy domek. Uwielbiam takie stare drewniaczki, więc uwieczniłam go i niniejszym prezentuję na blogasku.


piątek, 3 lipca 2015

Słonie

Coś mnie wczoraj użarło w nogę - prawdopodobnie osa. Skubana zaszła (zaleciała?) mnie niepostrzeżenie od tyłu i SRU! w łydkę. Dawno nic mnie nie ukąsiło i zdążyłam zapomnieć, jakie to cholerstwo jest bolesne. Co one robią z takim silnym jadem, polują na słonie?! W każdym razie, mam teraz na nodze czerwony, opuchnięty placek i drżę na myśl, że ktoś lub coś mnie tam dotknie. Na wszelki wypadek włożyłam sięgające ziemi giezło, żeby choć trochę odizolować pokrzywdzone odnóże od czynników zewnętrznych. Mogłam pokuśtykać na krótki spacer.

Park zielony, a ja szaroczarna.




 Lubię paprocie - te ogrodowe, doniczkowe, jako motyw w zdobnictwie oraz rosnące dziko w leśnych ostępach. Chciałabym kiedyś znaleźć ciuchy w odcieniu paprotkowej zieleni.


niedziela, 28 czerwca 2015

Gnicie

Cóż, nie jestem wzorem systematyczności w prowadzeniu bloga :P Na swoje usprawiedliwienie mam to, że w ciągu miesiąca nieobecności tutaj byłam aż na 2 imprezach, jednej sesji RPG i jednej imprezie rekonstrukcyjnej (ale trzydniowej). Jak widać, moje życie towarzyskie gra i trąbi. A tak serio, to nie narzekam, jestem jednak zdeklarowanym samotnikiem i nie przeszkadzają mi dni, w które moje odbicie w lustrze to jedyna istota ludzka, jaką widzę. Tak jak dzisiaj. Zaplanowałam całodzienne gnicie w domu, oglądanie filmów, uprawianie hobby - słowem, zasłużony odpoczynek. No, może wyjdę na jakiś krótki spacer, pogoda jest póki co zachęcająca. Teraz wracam do nauki fińskich słówek. Dojechałam do działu "zwierzęta". Pies to koira, koń - hevonen, nietoperz - lepakko, orzeł - kotka. Akcent na pierwszą sylabę.

Znalazłam na dysku zachomikowane zdjęcia; ruszyłam się w końcu do fryzjera, stęskniłam się za odkrytym uchem.












poniedziałek, 18 maja 2015

Na szaro

Skonsumowałam na obiad samodzielnie przyrządzoną zapiekankę, a teraz siedzę żałośnie z bólem brzucha. Przypadek? Nie sądzę. Choć tego, że akurat zepsuję coś tak prostego jak zapiekanka to się nie spodziewałam. Mam nadzieję, że film o zombie zadziała przeciwbólowo.

A na przedwczorajszy spacer zrobiłam się na szaro. Cała. Przynajmniej zieleń wokół jest już na tyle bujna, że równoważy moją szaroburość.





piątek, 8 maja 2015

Leśny luzak


Mój miniaturowy ogródek balkonowy ma się coraz lepiej. Jednak nie mam aż takich dwóch lewych rąk; nawet pamiętam o podlewaniu. Nie mogę się doczekać szamania własnej rukoli.
   
Czeka mnie cały weekend w pracy, więc wybrałam się na leśny spacer w celu naładowania akumulatorów. Luz blues, wszystko mi zwisa i powiewa (w tym gatki, tunika i szalik) - w takim stanie  można swobodnie zapuszczać się w zarośla i skakać przez powalone drzewa. Oraz pochylać się nad każdym napotkanym kwiatkiem.
 
 


wtorek, 28 kwietnia 2015

Gluty

Przepraszam za mało apetyczny tytuł, ale nabawiłam się paskudnego przeziębienia i to właśnie dzieje się w moim nosie i zatokach. A w sobotę jeszcze zdrowa jak koń świętowałam imieniny kolegi na działce. Myślę, że prawdziwy postęp medycyny to nie będzie eliksir nieśmiertelności, ale lek na to cholerne przeziębienie, działający od razu.

Melduję, że w doniczce z bazylią wyrosło coś zielonego. Może nawet to bazylia. Zaczęła mi też kiełkować lawenda. Posiałam jeszcze eksperymentalnie jedną śmieszną rzecz, ale nie wiem, czy to zadziała. Jeśli coś z tego wyjdzie, to się pochwalę.

Zdjęcie sprzed przeziębienia i w ogóle sprzed wszystkiego, jeszcze nawet zielonego na drzewach nie było. Ale było na tyle ciepło, że wyciągnęłam z szafy długą kieckę barwy khaki, zdobytą za 5 polskich złotych w ciucheksie w pobliskim Żyrardowie.


czwartek, 9 kwietnia 2015

Będę ogrodnikię

Bo dokonałam dziś skomplikowanej operacji zasiania bazylii. W fioletowej doniczce. Jeśli urośnie, nadam jej imię Wilhelmina. Mam jeszcze zachomikowaną lawendę, rukolę i szczypiorek, tylko potrzebuję więcej doniczek i skrzynek. Przeprowadzka z domu z ogrodem do mieszkanka w kamienicy jest odrobinę bolesna, dlatego postanowiłam podstępnie zaanektować balkon i wyhodować na nim jakieś zielsko, żeby mieć namiastkę obcowania z naturą. Chociaż mogę też obcować sobie w parku, który na szczęście jest bliziutko i po raz kolejny jest tłem wygłupów z aparatem.



Można więc pohasać po parkowych alejkach w pierwszych tej wiosny zakolanówkach.


niedziela, 29 marca 2015

Dziury

Jak tam, wysprzątaliście już mieszkanie dla zajączka/Jezusa/Pani Wiosny czy kogo tam wolicie?
Ja tak, wobec czego uznałam, że zasłużyłam na spacer do parku. A przy okazji zrobienie zdjęć.

Mogę się pochwalić moim dłuuuugaśnym czerwonym szalikiem. Na fotach jest omotany wokół szyi kilka razy, ale gdy jest owinięty raz, sięga niemal do ziemi. Kupiony w lumpeksie, jest pozaciągany i ma dziurę, ale tym mnie jeszcze bardziej ujął.


Szary sweter też ma dziurę, na rękawie, czego nie widać spod płaszcza. Może jak będzie cieplej dziura ujrzy światło dzienne.



Pod spodem jest jeszcze sukienka w szarą panterę.


A to lokalny zabytek - willa Foksal z 1845 roku. Położona tuż przy dworcu kolejowym, według wszelkich informatorów turystycznych ma być wybudowana w kształcie lokomotywy. Szczerze mówiąc, obchodziłam ją z różnych stron i niezbyt widzę podobieństwo;) Może ta fikuśna wieżyczka ma symbolizować komin lokomotywy?




środa, 18 marca 2015

Blondynka w parku

Jak długo trzeba wietrzyć dom, żeby pozbyć się zapachu przypalonej cebuli? Ot, hattari i gotowanie, część kolejna, niestety nie ostatnia.

Niezmiernie cieszy mnie fakt, że mogę już wychodzić z domu bez czapki - przynajmniej w ciągu dnia, rano i wieczorem jeszcze muszę coś na łeb nasadzić. Taki urok kapryśnych zatok, co najmniej pół roku muszę chować się pod czapką (jak Edd - znacie tę kreskówkę? Uwielbiam ją, ryje mózg jak ta lala). Ale dzisiaj, pomimo wiatru, pozwoliłam sobie na pokazanie światu moich popalonych, rozjaśnianych kłaków.


Park budzi się do życia, zieleni się trawa, drzewa i krzewy puszczają pączki. Jeszcze trochę i będę mogła przesiadywać w moich ulubionych zakamarkach, osłoniętych ścianą zieleni przed ciekawskimi oczami.


 Ostre słońce jeszcze potęguje efekt świecącej głowy.


I wcale nie mam na szyi różańca - takie koraliki tylko. Znalazłam je w pobliskim sh, podobnie jak kolczyki - serduszka z kamyczków.


niedziela, 1 marca 2015

Filmożerca #1

Peacock, 2010, reż. M. Lander

Jak każdy, kto miał jakąkolwiek styczność z popkulturą wie, małe miasteczka to gniazda wszelkiego zła, zbrodni, dziwactw albo tajemnic. Tytułowe Peacock to taka właśnie mieścina pośrodku niczego, na której obrzeżach mieszka samotnie John Skillpa - skromny, wycofany urzędnik bankowy. John ma pewien sekret - żeńskie alter-ego imieniem Emma, starannie ukrywane przed światem... do czasu. Mężczyzna nie wie, co porabia Emma, gdy przejmuje kontrolę nad jego ciałem, a ona staje się coraz bardziej samodzielna... "Kim" naprawdę jest dzika lokatorka i co próbuje osiągnąć, dowiemy się w trakcie seansu. Film nie jest arcydziełem thrillera psychologicznego, ale bez problem przykuwa uwagę. Akcja rozwija się niespiesznie, lecz nie nuży, chęć rozwikłania zagadki podtrzymuje zainteresowanie. Zobaczymy tu trochę znanych twarzy - Cillian Murphy, Susan Sarandon, Ellen Page, Bill Pullman. Zwłaszcza aktorstwo Murphy'ego jest bezbłędne - świetnie przeskakuje między zdeterminowaną kobietą a znerwicowanym, aspołecznym mężczyzną.




Kwiaty na poddaszu, Flowers in the Attic, 1987, reż. J. Bloom

Niedawno w Biedrze można było kupić powieść V.C. Andrews, na podstawie której nakręcono niniejszy obraz (żałuję, że tego nie zrobiłam). Po tragicznej śmierci męża, kobieta z 4 dzieci zostaje bez środków do życia i zmuszona jest prosić o pomoc swych rodziców, z którymi nie pozostaje w dobrych stosunkach. Przybywają do ponurego dworzyszcza, gdzie okrutna babcia rządzi twardą ręką. Do czego posunie się matka dzieci, by odzyskać przychylność swego ojca... i ogromny spadek? Dobry kawałek oldschoolowego, klimatycznego dramatu z elementami thrillera. Babcia z piekła rodem wywołuje ciarki na plecach, niejednoznaczne relacje między rodzeństwem dają do myślenia, tylko miejscami pewne rozwiązania są nieco naiwne, ale całokształt to w pełni wynagradza. Nie polecam oglądać podczas zniżki nastroju, można załapać sporego doła. Muszę przy jakiejś okazji zapoznać się z książką.

środa, 18 lutego 2015

Gospodarstwo domowe

Nawet w życiu zdeklarowanego bałaganiarza nadchodzi moment, kiedy bajzel osiąga masę krytyczną i zaczyna uniemożliwiać poruszanie się we własnym mieszkaniu. Mój nadszedł dzisiaj, od rana mam już na koncie zmywanie, odkurzanie, składanie prania, wypucowanie łazienki i zakupy na dokładkę. Jak żona ze Stepford. Może nie tak stylowo, ale nie wyobrażam sobie sprzątania w rozłożystych retro kieckach (choć może dobrze zbierałyby kurz i pajęczyny?).




Pozostając w tematach prowadzenia domu, gotowania nadal nienawidzę i raczej długo jeszcze się to nie zmieni, za to do pieczenia zaczynam się powolutku przekonywać. Póki co moim popisowym numerem jest chlebek bananowy. To idealna rzecz dla kuchennych dyslektyków takich jak ja - łatwy, idiotoodporny przepis i najprostsze składniki na świecie. Przepis jest żywcem wzięty z Moich Wypieków - chlebek.
Nic nie zmieniałam, tylko zgodnie z sugestią daję mniej cukru, dojrzałe banany są wystarczająco słodkie. Cholerstwo zawsze się udaje i jest pyszne.



czwartek, 12 lutego 2015

Wiedźmy

Jakoś tak się złożyło, że porzucając na chwilę lasery, statki kosmiczne i inne klimaty sci-fi, przeczytałam dwie książki na tematy czarownicowe.

"Zaginiona Księga z Salem", autorstwa Katherine Howe, to typowe czytadło, w którym znajdzie się trochę tajemnicy, trochę romansu i trochę dramatycznych zwrotów akcji. Fabułka jest prosta jak kij - młoda kobieta musi zmierzyć się z mrocznym sekretem z przeszłości i odkryć swoje dziedzictwo - napisanie czegokolwiek więcej to będzie spoiler. W każdym razie rzecz jest przyjemna i nie wysilająca za bardzo mózgu.

"Czarownice z Walwyk" Norah Lofts z kolei to bardzo klasyczna historia, osnuta wokół skromnej, samotnej nauczycielki obejmującej posadę w prywatnej szkole w małym miasteczku na angielskiej prowincji. Bardzo mi przypominała film "The Wicker Man" (ten z 1973 r. z Christopherem Lee, nie to nowe coś z Nickiem Cagem ;)). Spodobała mi się na tyle, że zarwałam przed pracą noc czytając (rano przez podkrążone oczy sama wyglądałam jak wiedźma, i to po bardzo wyczerpującym sabacie).

To niestety mój lepszy profil.


 Koszulkę gdzieś tam już na pingerze chyba pokazywałam, ale niech i tu ma swoje 5 minut. Najprawdziwsza wiedźma, w kapeluszu, z miotłą i kotem. Made in lumpeks.