Jakby kogoś ciekawiło, na wesele włożyłam kieckę kupioną jako rezerwowa, w lumpie, za 8 zeta (słownie OSIEM ZŁOTYCH). Koloru fioletowego, zieleni nawet na szmatach nie mogłam znaleźć. Z perspektywy czasu śmiem jednak twierdzić, że nie wyróżniałam się negatywnie, wśród pań ubranych na czarno albo w bawełniane kreacje a'la imieniny cioci. Zdjęć nie ma i raczej nie będzie, gdyż jeszcze w stanie trzeźwości aktywnie unikałam obiektywów, a późniejsze wątpię, by nadawały się do upubliczniania (zwłaszcza, że jedna z zabaw polegała na piciu wódki wazówką). Poza tym nikt nikogo nie pobił, nikt nie zasnął pod stołem, żadna zdrada nie wyszła na jaw, spokój, klasa, kultura, nuda. A panna młoda wyglądała ślicznie, jej suknię sama mogłabym włożyć (jak już Padalcowi uda się zawlec mnie przed ołtarz).
W dzisiejszym materiale obrazkowym znów huśtawka i przydomowa flora (oraz kawałek domu sąsiada).
I jeszcze kolczyki, są w Pepco za 5 zyla, jakby ktoś chciał.
