sobota, 17 maja 2014

Zen

Dostałam nauczkę, by czasem zaglądać na serwisy informacyjne. Cały czwartkowy wieczór spędziłam nad mapami, planując piątkowo-sobotnie spacery i wycieczki, a tu klops, żeby się gdziekolwiek wybrać, potrzeba pontonu. Mapy pogodowe zasiane piktogramami deszczowych chmurek, a politycy stoją dzielnie na wałach przeciwpowodziowych i perorują, że ulewy to wina konkurencji (serio, na własne uszy słyszałam). Na studiach nabyłam całkiem sporo informacji na temat hydrologii i mogę jedynie zbyć te mądrości parsknięciem (albo zrobić fejspalm i zakląć siarczyście, ale wiecie, staram się być zen). Takżę tego, najdalsze wyjście z domu to póki co skok po buły na śniadanie. I puszkę Mountain Dew, wiem, że to sama chemia, szał ciał i konserwantów i słodkie jak nieszczęście, no ale nie mogę, takie to dobre jest. Po wypłacie chyba kupię dwulitrową butlę, wypiję, zasłodzę się na amen i będę miała dosyć na rok.
Gdzieś w odmętach twardego dysku powinnam mieć zachomikowany jakiś film o zombie, pora go odpalić i zapomnieć o tej chujowiźnie za oknem.
Zdjęcia nie mają żadnego związku z tekstem, kiedyś tam, gdzieś tam zrobione.
(Trampki są fioletowe <3 i kosztowały dychę.)










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz