sobota, 4 października 2014

Destrukcja

Moje zdolności destrukcyjne nieustannie wprawiają mnie w zdumienie. Ostatnim epickim wyczynem zostało zamordowanie aparatu fotograficznego. Cykałam sobie sweet focie w parku, a że ręce mam dwie lewe i najwyraźniej dziurawe, to biedaczysko zaliczył krótki lot i bliskie spotkanie z kantem ławki. W sumie to ogrom mego pecha również mnie zadziwia - gdyby upadł milimetry dalej, pacnąłby w trawę i nic by się nie stało, ale kurde nie - uderzył obiektywem w tę cholerną ławkę ze snajperską dokładnością. Konkludując, zostałam bez własnego sprzętu generującego materiał obrazkowy. Mam trochę na zapas popstrykane, poza tym jest jeszcze aparat Padalca, ale i tak mi smutno :( Zdążyłam się przywiązać do tej cyfrawki ( = cyfrowej pierdziawki), która zresztą była prezentem.

I feralne fotki. Jak widać, nie były warte poświęcenia aparatu.
Poza spodniami i bluzą (której nie widać), wszystko z sh.

Bluzka jest w małe, musztardowe ptaszki :)



3 komentarze:

  1. o kurcze, rzeczywiście niefajnie :/
    PS ptaszki rzeczywiście widać dopiero na zbliżeniu, z daleka wyglądały jak groszki :3

    OdpowiedzUsuń
  2. fajny zestaw na cebulkę, a co do aparatu współczuję wiem jak to boli bo kiedyś zdarzyło mi się coś podobnego

    OdpowiedzUsuń
  3. Przykra sprawa!!! Ale jakby to powiedział mój mąż... ,,aparat rzecz nabyta...". Zawsze mnie tym wkurza, bo mimo wszystko żal.
    Fajne kolorki :)

    OdpowiedzUsuń